Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/282

Ta strona została przepisana.

ten czas musimy dać możność dorosnąć młodemu pokoleniu, a ono już poradzi sobie z mrokiem! Potrafi zmusić, aby wskazówki cofnęły się, a zegar bić zaczął godzinę świtu!
— O, gdyby tak było! — westchnął Hans.
Yes! — wtórował mu Joe Leyston.
— Będzie tak! — rzekł Małachowski. — Ciężkie będą pierwsze lata, lecz wierzę, że ani absolutny, zabijający gaz, ani promienie śmierci, któremi militaryści usiłują zastraszyć ludzkość, nie doczekają się zastosowania! Nawet bezwzględny, politykujący kapitalizm wyrzeknie się dochodów wojny. Zrozumie on wkońcu, że nowa walka zbrojna stanie się początkiem światowej rewolucji. W jej płomieniach stopią się stalowe kasy banków, a z niemi razem życie ich posiadaczy...
— O, gdyby tak było! — powtórzył Hans von Essen.
Well! — szepnął Joe.
All right! Pocieszył pan mnie, chociaż tego nie zobaczą moje oczy! — zawołał Roy Wilson.
Kilku znajomych delegatów weszło do poczekalni i, ujrzawszy Hansa, rozpoczęło z nim rozmowę.
Wkrótce przyjaciele opuścili gmach Ligi i przez park szli do domu.
Na bowisku tennisowem spostrzegli grającego Henryka.
— Hallo, Henry! — krzyknął Joe. — Mam dla ciebie nowinę!
Chłopak przeprosił partnerów i podbiegł, serdecznie witając znajomych.
— Jaka nowina? — spytał. — Dobra?
— Bardzo dobra! Będziesz się cieszył, — mówił Joe, obejmując chłopaka. — Wybieramy się w góry, Henry, na same szczyty.
— Aż tam, gdzie skrzą się, lodowce? Tam, gdzie nawet orły nie dolatują? — szepnął Henryk.
— Aż tam! — zawołał Joe.
— Jacy wy szczęśliwi! — westchnął chłopak.
— Chcemy prosić mamy, abyście pojechali razem z nami — i ona, i ty! — powiedział Hans.
— I ja!... — zawołał Henryk, a łzy szczęścia błysnęły mu w oczach. — Jacy wy dobrzy... wszyscy... wszyscy!