Leżeli nieprzytomni i potłuczeni. Jeden z nich miał złamaną rękę i ranę na czole.
Ocucono ich niebawem.
Byli to włoscy alpiniści.
Po przybyciu przewodnika z oddziałem pomocniczym, złożono na noszach ofiary gór.
Wtedy dopiero zaczęły się opowiadania i dowcipy.
Jakiś Amerykanin o atletycznej postawie, klepał po ramieniu otyłego bankiera francuskiego i dobrodusznie pytał tubalnym głosem:
— Idę o zakład, że gentleman nie był nigdy sportsmanem?
— Istotnie — nigdy! — zgodził się zapytany.
— A tymczasem, wyobraźcie sobie, ten gentleman dogonił mnie i wyprzedził, chociaż ja niegdyś byłem footbalistą, co się zowie! — zataczając się od śmiechu, krzyczał yankes.
Niemcy dzielili się wrażeniami z Francuzami i Anglikami, Kubańczyk poprawiał krawat Amerykaninowi i opatrywał mu broczący krwią palec, a sztywny i poważny angielski pułkownik, schyliwszy się, majstrował nad trzewikiem jakiegoś ciemnoskórego jegomościa o zgniecionej kamieniem dłoni, któremu podczas biegu urwał się obcas.
Wszystkie oczy jednak biegły ku Małachowskiemu i Henrykowi.
Alfred usiadł na kamieniu i ciężko oddychał. W oczach jego powoli przygasały błyski podniecenia, a twarz stawała się spokojniejsza i jak zwykle surowa.
Henryk stał przed nim i patrzył z zachwytem. Nareszcie ukląkł przed Małachowskim i, zaglądając mu w oczy, szepnął:
— Widziałem...
— Co widziałeś, mały przyjacielu? — spytał Polak.
— Widziałem czarne duchy, uciekające przed tobą, gdyś walczył ze śniegiem i skałami, odrzucając ciężkie kamienie! O, ty możesz zwalczyć złe demony, bo one boją się ciebie i kryją przed tobą w ciemnych szczelinach i głębokich przepaściach! Tyś silny i odważny!
— To czarne odłamki skalne majaczyły w zadymce, gdyśmy odrzucali śnieg... — rzekł Małachowski.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/291
Ta strona została przepisana.