Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Kłamca! — syknął, wyzywająco patrząc na Rosjanina.
W chwili, gdy miała rozgorzeć bójka, Manon zaczęła głodno płakać.
Hans podbiegł do niej.
— Co ci jest, mała Manon?
— Nie chcę, żeby się oni bili, to takie straszne, takie wstrętne! — mówiła, drżąc na całem ciele i płacząc coraz głośniej.
Chłopcy spojrzeli na nią i zaniechali bójki.
Borys zamaszyście splunął i, nie pożegnawszy nikogo, odszedł.
Żeby pocieszyć płaczącą, Hans rzekł:
— Zapomnieliśmy o naszych portach i o zabawie w „Zatoce Przyjaźni!“
Manon przez łzy uśmiechać się zaczęła i szeptać:
— A prawda... prawda! Chodźmy tam!
Doprowadzili do porządku swoje mury i rowy, a Manon zasadziła w „ogrodach wersalskich“ świeże kwiatki.
— Jak nazwiemy nasze miasta? — zapytał Joe.
— Mój port nazywa się Wilhelmsstadt na cześć cesarza Wilhelma! — zawołał bez namysłu Hans.
— Nazwę swoje główne miasto, leżące na prawym brzegu zatoki, — Power-city — odpowiedział Joe. — Jaką nazwę dajesz swemu miastu, Manon?
Dziewczynka zamyśliła się przez chwilę, poczem powiedziała:
Patrie-en-fleurs!
— Brawo! — wykrzyknęli chłopcy. — Bardzo ładna nazwa! Patrie-en-fleurs będzie stolicą „Zatoki Przyjaźni!“
Dziewczynka klasnęła w dłonie.
— Jesteście dobrzy i mili! — zawołała uradowana. — Dziękuję wam! Ale cóż będziemy robili teraz?
— Musimy najpierw budować jachty, aby mogły odwiedzać zaprzyjaźnione porty, — rzekł poważnie Joe.
— Doskonale! — zgodził się Hans. — Musimy jednak wracać do domu po deski i instrumenty, bo dla takiej roboty trzeba mieć dłóta, świdry, młotki, noże i gwoździe.