Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/47

Ta strona została przepisana.

szczytu śnieżnego i nagle staczało się na dno dolin zielonych i mrocznych wąwozów.
Echo mówiło:
— Przeminęło wszystko i, jak Alpy niebotyczne, zastygłe w majestacie srebrnych szat, niewzruszony w górach naszych, na brzegach modrych jezior zamieszkał pokój!
Nawet ci, którzy zwykle nie myśleli o podobnych rzeczach, odczuwali tchnienie wielkiego, niezmąconego spokoju.
Stanąwszy nad skrajem głębokich przepaści, gdzie błąkały się, topniejąc, nikłe, mgliste smugi obłoków, turyści spoglądali na dół, na doliny i wąskie brzegi lazurowych jezior. Widniały tam szmaragdowe lub złociste czworokąty łanów i winnic, ciemne plamy drzew; błyskały krzyże kościółków, igrały w słońcu barwne dachy domów; sunęły różowe żagle łodzi rybackich, do skrzydeł mew podobne; biegły pociągi, samochody, co chwila znikające w tunelach lub na zakrętach dróg; ślizgały się po zwierciadle jezior białe statki, ciągnące za sobą pióropusze dymu.
Od każdego szczytu, gdzie jarzył się śnieg miljonami ogników, od lustrzanej powierzchni jeziora, od zwisających skalnych spychów, z zieleni łąk i lasów spływały niewidzialne, kojące, upajające potoki pokoju i radości bezwiednej.
Chętnie więc zjeżdżały tłumy gości do Genewy, aby złożyć czarownej krainie w darze znaczną sumę pieniężną na wzniosły cel i daninę wesołości niezmiernej, rozsadzającej piersi nawet tych, których ręka losu i nielitościwego życia dotknęła srodze.
Widowiska rozpoczęły się od zawodów sportowych.
Olbrzymie tłumy zaległy malownicze nadbrzeża Lemanu i most Montblanc.
Dziesięć łodzi startowało od mostu, wypływając dalej na jezioro, gdzie okrążywszy ustawiony znak, zawracało z powrotem.
Gdy pędzone dwunastu wiosłami, łodzie zbliżać się zaczęły do nadbrzeża, mknąc ku finiszowi, zgromadzone tłumy ujrzały, że wszystkie idą razem. Zapaśnicy byli równi sobie i na oznaczonym dystansie