Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/50

Ta strona została przepisana.

— Bierze pan udział w igrzyskach? — zapytał pan Chevalier.
— Tak! — odpowiedział Joe. — Startuję w okrężnym biegu dokoła jeziora. A wie pani, z kim będę walczył o pierwszeństwo? Z Hansem von Essen!
— Dużo się pan trenuje? — spytała.
— Ukończyłem w tym roku Oxford i w Anglji ustaliłem swoje rekordy dalekobieżne. Nikt ich dotąd nie pobił. Będzie to już ostatni mój występ w sporcie. Smutne to, lecz prawdziwe! Starzeję się, a co najważniejsze, otrzymałem przydział do naszej ambasady w Berlinie. Mam zamiar iść drogą dyplomatyczną, — opowiadał Joe.
— W dzieciństwie jeszcze miał pan ten sam zamiar. Pamiętam doskonale! — rzekła Manon.
— Ja nigdy swych zamiarów nie zmieniam! — mruknął suchym tonem.
— W takim razie powinien pan zwyciężyć Hansa w jutrzejszym biegu, bo pan mu to kilkakrotnie obiecywał! — zauważyła z ironicznym uśmiechem Manon.
— Zwyciężę! — rzucił Joe i zamilkł.
Po chwili jednak zaczął znowu mówić.
— Jesteśmy prawie w komplecie — rzekł, krzywiąc w uśmiechu wąskie wargi. — Dziś zdobył pierwszą nagrodę w foot-ball’owych zawodach Roy Wilson, ten, co nie lubi wojny, — pamięta pani? Popołudniu w wyścigach konnych uczestniczy Borys Suzdalskij, który zburzył Power-City, twierdzę na Manon-Isle...
— Pamiętam! — zawołała. — Rozbił on ze swoimi Azjatami piękną Patrie-en-fleurs, zbudowaną przez Roya, a założoną przez Alfreda...
— Alfreda nie spotkałem dotąd... — rzekł Joe. — Jeżeli nie mylę się, raz tylko w zeszłym roku czytałem w „Times“ korespondencję z Rosji. Pisano w niej o jakimś spisku, zamachu i procesie sądowym. Figurowało tam nazwisko Małachowskiego. Nie było jednak wskazane imię, więc nie wiem, czy to był Alfred...
— Biedny chłopak!... — szepnęła Manon, a w jej wspomnieniach zjawiła się ściągła, blada twarz i groźne oczy smutnego, poważnego chłopaka w czarnem ubraniu, z krepą żałobną na rękawie.