Borys, wyprzedziwszy konkurentów o dwa korpusy końskie, szalał, podbudzając „Irmę“ do biegu. Pochylał się niemal do samej grzywy klaczy, to znów prostował się, bódł ją coraz mocniej ostrogami i krzyczał wściekłym, ochrypłym głosem.
Białe płatki piany zaczęły spadać z pyska konia.
— Poco on podnieca bez potrzeby tak piękną klacz? — rozległ się głos z jednej z ławek trybuny. — Denerwuje konia i torturuje go...
Nagle Borys obejrzał się i, zrozumiawszy, że przeciwnicy zyskali trochę przestrzeni, krzyknął coś gwałtownym, wściekłym głosem, podniósł się w strzemionach i z całej siły ciął szpicrutą przez szyję „Irmy“.
Szlachetna klacz rzuciła się w bok, a później usiłowała stanąć dęba, lecz pohamowana silną ręką, pobiegła naprzód, potrząsając łbem.
Tej chwili zamieszania starczyło, aby obok Borysa, omijając go, przemknęły, jak dwa widma, jokey i szwajcarski oficer, obaj nieruchomi, spojeni z wyprężonemi ciałami wierzchowców.
Rosjanin zaklął straszliwie i, widząc zbliżających się innych współzawodników, jął siec konia szpicrutą po biodrach i głowie. Przez chwilę jeszcze galopowała, aż zagryzła wędzidła i poniosła jeźdźca na środek pola, gdzie dopiero zdarł ją biały jeździec. W tej chwili uderzył dzwon, wykluczający go z szeregu zapaśników.
— Mówiłem, że denerwuje konia! — krzyknął ten sam głos z tylnych ławek trybuny. — Sam pozbawił się nagrody, bo „Irma“ jest najlepszą klaczą na torze!
Znowu wydzwoniono z trybuny i oznajmiono, że angielski jokey Billy Steward i szwajcarski oficer François Chanvier doszli do mety jednocześnie.
Borys w oddali zjeżdżał z pola, kierując się ku stajniom.
Miał wyzywającą, zuchwałą minę i niedbale palił papierosa.
— Co znaczy szkoła i system! — zawołał młody człowiek, siedzący obok pana Chevalier.
— Wszystko decyduje wola jeźdźca, udzielająca się koniowi! — poprawił go łamaną francuzczyzną wysoki Anglik, o ciemnej, opalonej na bronz twarzy.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/56
Ta strona została przepisana.