Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Do rozmowy wmieszał się Joe i jak zwykle, myśl swoją wyraził krótko.
— Motyl — o! — mruknął z pogardliwem wzruszeniem ramion. — Brylant, ukryty w dawnym barwnym kamyku, to — well!
— No, wy zachodni ludzie zawsze lubicie porównywać wszystko do czegoś, co ma dużą materjalną wartość! Businessmeni! — zaśmiał się Borys. — Dla was pozostaje niezrozumiałą czysta poezja!
Mówiąc to, wparł zamglone oczy w wyraźnie zarysowujące się pod sukienką foremne nogi Manon.
Przyłapał ten wzrok Joe, wcisnął w oko monokl i, patrząc na Rosjanina szyderczo, — rzucił:
— Czysta poezja — o!
Natychmiast skrzywił usta i odwrócił się od Borysa.
— Ale, ale! — zaczęła Manon. — Zapomniałam powinszować panom, bo przecież samych zwycięzców widzę przed sobą!
— Niebardzo jestem zadowolony z rezultatów, — odpowiedział Hans. — Wziąłem pierwsze nagrody na regatach i w rzucaniu dyskiem, lecz w biegu przegrałem całą godzinę do Joego!
— Mnie się też nie powiodło! — zauważył Borys. — Podła „Irma“ popsuła mi wszystkie szyki na wyścigach. Poprawiłem swoją reputację w biegu z przeszkodami.
— A pan jest zadowolony z siebie, panie Leyston? — zapytała Manon.
Yes! — odparł pewnym głosem. — Przyjechałem tu, aby zwyciężyć w biegu na daleki dystans i uczyniłem to... naturalnie.
— Naturalnie! Pyszna jest ta pewność! — zaśmiał się Borys.
Joe podniósł na mówiącego blade oczy i powtórzył twardym głosem:
— Jest to naturalne, bo powiedziałem, że po to przyjechałem do Genewy. Nie miałem wątpliwości ani na chwilę, gdyż wszystko obmyśliłem i uczyniłem tak, żeby być pewnym zwycięstwa, my dear...
— To pan wszystko robi na pewno?! — zapytał, wybuchając głośnym śmiechem, Borys. — No, a gdyby