Przymknęła na chwilę powieki i znowu ujrzała pięknego młodzieńca o ściemniałych oczach i przybladłej twarzy, ściskającego kształtnemi nogami boki rozszalałego konia i drobną dłonią w białej rękawiczce podnoszącego szpicrutę.
Spojrzała na Borysa.
Patrzył na nią uporczywie.
— Co za dziwne oczy... — pomyślała i przyjrzała mu się uważniej.
Istotnie, oczy młodzieńca zmieniły się do niepoznania. Stały się dwiema ciemnemi plamami, mglistemi, a zmiennemi, jak płynące nad moczarami tumany. Czasami błyskały w nich iskierki migotliwe, słabo znacząc rozszerzone źrenice. Były to oczy rusałek, zwodnicze, kryjące w sobie otchłań niezgłębioną, mroczną, mamiące przepaścistą zagadką, budzące niepokój, niemal trwogę.
Borys nie spuszczał z podnieconej twarzy dziewczyny swoich dziwnych oczu. Znał ich siłę i urok, był pewien siebie, spróbowawszy ich mocy na kobietach rosyjskich.
Poznał oddawna czar przyciszonego, zakradającego się do duszy głosu, posiadł sztukę budzenia zmysłów, natchnioną, ujętą w formę objawienia mową o rzeczach niezbadanych, a pociągających, nagłym wybuchem żądzy, nieraz szalonym hymnem na cześć miłości i porywu ciała.
Rozumiał w tej chwili, że potrafił utorować namiętności drogę do zmysłów pięknej dziewczyny.
— Panno Manon — szepnął, nisko się przed nią pochylając, — grają walca, taniec rzewnych marzeń.
Wstała natychmiast i ze słodkim dreszczem oddała się cała tancerzowi, czując, jak palą ją przez powiewną sukienkę gorące dłonie męskie, ogarniające jej kibić.
Tańczyli długo, aż zaciężyła mu na ramieniu z gwałtownie falującą piersią i półzamkniętemi oczami.
Wyprowadził ją na taras, zeszli do parku i usiedli na samotnej ławce w ciemnej alei.
Borys obejrzał się uważnie. W oddali płonęły duże okna kasyna i oświetlony elektrycznością budynek wydawał się zupełnie biały, jakby ze śniegu cały.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/83
Ta strona została przepisana.