Tłum, paląc papierosy i rozmawiając, przesuwał się przez taras. Dochodziły przyciszone dźwięki muzyki, gwar głosów i gromka komenda wodzireja, prowadzącego tańce.
— Doskonale... — pomyślał Borys i nagle, twarz ukrywszy w dłoniach, zaczął podnosić szerokie ramiona.
Manon ze strachem spojrzała na niego. Głową i ramionami młodzieńca wstrząsały łkania.
— Pan... pan płacze? — spytała cicho, dotykając jego ramienia.
Milczał przez chwilę, a później, gwałtownie zwracając ku niej twarz i błyszczące oczy, namiętnym szeptem rzekł:
— Tak... płaczę, płaczę nad życiem swojem!... Zdawać się może, że nic mi nie brakuje, że szeroka droga leży przede mną. Bogactwo, świetna karjera, miłość kobiet, łatwo zdobywanych, potężne stosunki. Tak! To — prawda! Lecz cóż znajdę na końcu tej drogi? Nie wiem!... Mgła i ciemność straszliwa kryje przede mną los mój... Nie mam przyjaciół... Jedni, podobni do mnie, są mi obcy, drudzy zazdroszczą mi, lub nienawidzą mnie... Kobiety próżne i rozpustne przejmują mnie wstrętem... Jestem samotny!...
— Pan taki młody! — zawołała. — Całe życie przed panem!
— O, nie, Manon! — szepnął. — Noszę w sobie truciznę, tę, o której tak trafnie powiedział nasz poeta:
„Bogaci my jesteśmy niemal od kołyski.
„Błędami ojców i ich rozumem, spóźnionym rozpaczliwie.
„Życie nuży nas, jak droga jednostajna, bez nadziei błysku.
„Jak pośród nieznajomych uczta, płynąca hałaśliwie.
Umilkł i załamał ręce.
— Jestem nikomu niepotrzebny... — szepnął.
— Jakto? — oburzyła się dziewczyna. — Pan jest oficerem. Gdy wybuchnie wojna, będzie pan bronił ojczyzny, którą kochasz.
— Wojna... wojna! — zaśmiał się cicho. — Czego, czy kogo mam bronić?
— Rosji... ojczyzny! — rzekła zdziwiona.