Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/88

Ta strona została przepisana.

natychmiast odtworzyła w pamięci zaciętą walkę, jaką prowadził Hans z Joem, jego napad na jej bezbronny port, obraźliwe słowa, które rzucił na brzegach „Zatoki Przyjaźni“ i nareszcie wrogi stosunek, trwający później, ukrywany w milczeniu i nieufności.
— Czyż nie istnieje taka „Zatoka Przyjaźni“, gdzie wszystko zawsze pozostaje jasne i proste, gdzie trwać może poszanowanie wzajemne i spokój niezmienny? — pytała siebie ze smutkiem.
Hans na widok zbliżających się Manon i Borysa wstał natychmiast, patrząc przenikliwie na uroczą dziewczynę i jej pięknego towarzysza.
Mimo głębokiego wzruszenia i oburzenia, Manon była spokojna, Borys zaś nawet hałaśliwą wesołością nie mógł pokryć swego zmieszania.
Rodzice nic nie spostrzegli, lecz Hans nagle spochmurniał i, pożegnawszy towarzystwo, odszedł.
Nie spojrzał nawet na Manon i nic jej nie powiedział.
— Wiesz, że pan Hans von Essen jutro odjeżdża do Kilonji na swój okręt? — zapytała matka.
— Tak? — rzekła zdziwiona Manon.
Popatrzyła za odchodzącym przyjacielem. Odjeżdżał bez pożegnania?... Co mu się stało?
Spojrzała na siebie w lustrze i nagle spostrzegła zmięty kwiat, który miała na piersi.
Popatrzyła raz jeszcze na znikającego w tłumie Hansa i westchnęła.
Było jej żal przyjaciela i samej siebie. Nie potrafiłaby określić tego dziwnego uczucia. Uświadomiła sobie jednak, że straciła coś, co ją pozbawiło ciepłego, życzliwego stosunku z Hansem von Essen. Jednocześnie zrozumiała, że przeszła jakąś nieznaną granicę, za którą leży dziedzina doświadczenia i nowych przeżyć.
Borys w wytwornych wyrazach zachwycał się balem i żegnał państwa de Chevalier. Podszedł następnie do Manon i ścisnął mocno jej rękę.
— Do widzenia! — rzekł przyciszonym głosem. — Raczej żegnam panią nazawsze! Kroczy, bowiem, wielki nieznany, który powoła ludzkość do czynów szalonych. Kto przeżyje ten czas? Ja chyba nie.