wielkiej ciszy, zawsze zaczajonej i pełnej zgrozy. Równomiernie kroczące wielbłądy, wyciągając naprzód długie szyje i wpierając w daleki horyzont męczeński, naprężony wzrok, mimowoli wydają się uosobieniem... pędu.
Idą krokiem równym i posuwistym, powolnym i ciężkim, a jednak w tych wyciągniętych, wyprężonych szyjach i małych, patrzących w dal głowach wyczuwa się dążenie nieprzeparte i niezłomna wola osiągnięcia celu, a ta wola pędzi przed karawaną, udziela się innym i wytwarza wrażenie pędu.
Dawni mieszkańcy Sahary, wielbłądy, czują, że przecinają posiadłości potężnego władcy. Drzemie on leniwie i władnie, śród niezamąconej ciszy, ugłaskany przez kaskadę spływających z nieba promieni słonecznych, lecz lada chwila może powstać w potędze swojej i w szaleństwie. Wtedy dyszeć zaczyna płomiennem tchnieniem, tamującem oddech wszystkiego, co żyje, i rzuca lęk do serca i mózgu; zaczyna wyć i gwizdać przeciągle, a wtedy wydać się może, że to korowody niewidzialnych istot, smaganych nielitościwym biczem, mkną z przejmującym jękiem przerażenia; po chwili przyniesie w połach swego żółtego płaszcza całe połacie piasku, wyrzuci go w powietrze wysoko, aż słońce przyćmi i niebo szarą płachtą pokryje; toczyć zacznie drobne kamienie, a te szczękać będą i tęskny szmer wydawać, zwichrzy, zakręci wierzchołki pagórków, podniesie słupy piasku i w zgiełku, chaosie, przerażającym ruchu i kotłowaniu szaleć zacznie, śmiać się, wyć, ryczeć, jęczeć i gwizdać.
Ockną się i porwą straszliwe i złośliwe duchy i widma, czające się i drzemiące przy zapomnianych mogiłach, przy szkieletach ludzi i zwierząt, przy samotnych skałach i w głębokich wąwozach.
Trudno jest wtedy nie stracić drogi, a jeszcze trudniej dążyć naprzód. Karawany się zatrzymują, ukrywają się gdzieś za skałami lub pod urwistemi krawędziami rzecznych łożysk i czekają cierpliwie, prze-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.