Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

„Do nikogo! — odparł wesoło. — Przypomniała mi się stara gadka z Biskry, od muezzina Khar Bu-Akbara zasłyszana!“
Powiedziawszy to, pobiegł w stronę swego zajazdu. Znalazł tu kilku znajomych chłopaków i zaczął coś im tłumaczyć. Gdy już muezzini skończyli swoje nawoływania i pienia z minaretów, gromadka młodych Arabów podeszła do domu z fontanną. Na czele jej kroczył Mahmed. Oddawszy szeptem jakieś rozkazy, stanął przy bramie domu.
Czekali dość długo, lecz, gdy na dobre się ściemniło, na podwórzu rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety, potem inne, jeszcze bardziej wrzaskliwe, tupot nóg, nawoływania, przekleństwa.
Mahmed pchnął bramę, rozwarła się i w tej chwili wypadła z niej kobieta w cienkim białym burnusie. Towarzysze Mahmeda zaczęli szerzyć popłoch i zgiełk, a wtedy, gdy ich herszt zamięszał się śród mułów i osłów, stojących na placu, i uprowadzał białą postać w stronę portu, wpadali na ścigające baby, szarpali je i wypytywali o wypadek, skacząc i hałasując, jak gdyby nastąpiło już święto Bajramu.
Mahmed tymczasem szybko uprowadzał Luteł, kierując się ku morzu i szepcąc jej do ucha:
„Z rozkazu ojca twego, śliczna Luteł, porwałem cię z rąk tych starych wiedźm.“
Dobiegli do miejsca, gdzie Francuzi budują port, a gdzie o kilka stai od brzegu bujały na nadbiegających falach małe czółenka wioślarzy-sportsmenów. Na estokadzie przechadzała się jeszcze publiczność, przyglądająca się wychodzącemu z chmur księżycowi, który już przebijał sobie srebrną drogę przez ocean.
Szybko się rozebrawszy, Mahmed odwiązał jedno z czółenek, przybił do brzegu i wsadziwszy do niego dziewczynę, wypłynął na morze, wiosłując ze wszystkich sił. Zmierzał teraz ku trzeciemu przylądkowi za miastem. Długo walczył tu chłopak z odrzucającemi go od brzegu bałwanami, aż wreszcie wylądował. Od-