Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

dziesz już u swego ojca. Zapłaciłaś mi za ocalenie. To było piękniejsze i droższe od wszelkich franków i skarbów, lepsze nawet od tego boga z marmuru w Timgadzie. O, lepsze i piękniejsze!... Ja będę ochraniał twój sen. Siądę przy wejściu do jaskini i lwu gardło przegryzłbym, gdyby śmiał tu przyjść. Bądź spokojna, Luteł! Lwów już dawno tu niema...“
Nazajutrz Mahmed w towarzystwie szczelnie otulonej w burnus kobiety szedł przez rynek. Tu ujrzał tłum, gromadzący się przed jakiemś obwieszczeniem na dużym czerwonym plakacie.
„Kupiec Ali-ben-Selim-Rusten z Konstantyny ofiaruje 10 000 franków temu, kto zwróci mu porwaną córkę Luteł!“ — krzyczano w tłumie.
Mahmed uśmiechnął się nieznacznie.
„List wszakże doszedł do mnie!“ — mruknął do siebie.
W trzy dni potem Luteł i Mahmed stanęli przed bramą wspaniałego pałacu Ali-ben-Selima. W godzinę po wejściu do domu bogacza poszukiwacz skarbów szedł już główną, handlową ulicą miasta i przyglądał się połyskującym na wystawach lakierkom francuskim. Wkrótce z dumną miną wchodził do największego sklepu.
„Chcę nabyć lakierki na guzikach!“ — oznajmił spokojnym, pewnym siebie głosem.
— Było to dawno, sidi, teraz obaj z Mahmedem jesteśmy już starzy. Od tego wypadku w Algierze dużo wody upłynęło i dużo przeróżnych dziwnych przygód miał w swem życiu mój przyjaciel Mahmed. Muszę pożegnać teraz sidi. Niech Allah ma go w swojej opiece!
Tak zakończył swoje opowiadanie sędziwy muezzin, ja zaś, wyszedłszy na rynek, odszukałem poszukiwacza skarbów i zajrzałem mu w twarz. Twarz ta była blada i wynędzniała, lecz zwracała na siebie uwagę niezwykłą energją wyrazu, uporem, czającym się w mocno zaciśniętych wargach, namiętnością i od-