z jego krwi zarazki febry, nabytej gdzieś na Jawie czy Sumatrze.
Zapaliliśmy papierosy. Milczeliśmy, bo on malował z zapałem, ja zaś robiłem swoje notatki, zapisując ważenia i myśli, napływające śród zwalisk i szeptów miasta, gdzie kwitł kult Olimpu rzymskiego i wspaniałych cezarów, a gdzie żyła jeszcze wielka dusza i bezgraniczna duma wielkiego Rzymu.
Nagle Van Duynen zaczął się cicho śmiać, mrużąc swoje blade o pożółkłych białkach oczy.
— Często tu bywam, znam tu każdy zakątek, każdy kamień ulic i gmachów, każdy posąg i każdy napis w muzeum; przeczytałem wszystkie dzieła o Timgad i, zdaje mi się, że znam to miasto tak, jak gdybym się w niem urodził. Nieraz, gdy błąkam się tu w noce księżycowe, widzę sunące owinięte w białe togi widma i poznaję w nich znajomych.
Milczałem, gdyż czułem, że ten blady, wycieńczony młodzieniec zaczyna najprawdziwszą improwizację, bo zrodzoną z nieuchwytnych szeptów ziemi i głazów, z ech życia, które płynęło tu niegdyś, a teraz w proch i kamień się obróciło.
“W połowie drugiego wieku, — zaczął Van Duynen, — przybył tu jeden ze sławnych w Rzymie dowódców kohorty pretorjanów — Marek Emiljusz. Pochodził ze starej rodziny patrycjuszowskiej, której mężowie nieraz nosili białą togę, oblamowaną szkarłatnym pasem.[1]
— Cały Timgad, a szczególnie dowódcy wojsk rzymskich, kwaterujących nietylko w Timgad, ale i w głównym obozie w Lambez, z trwogą i niecierpliwością oczekiwali przybycia Marka, przesławnego zwycięzcy nad powstałemi ludami północnych kresów Imperium, gdzie się odznaczał ścisłością wykonania rozkazów, otrzymanych z Rzymu, i surowością, która lękiem przejmowała dowódców legij i kohort, broniących rozległych granic państwa.
- ↑ Znak senatora.