tańską“. Przewodnik ucieszył się i zawiózł mnie do swego znajomego, posiadającego hotel, zaludniony przez bogatych studentów Medersa.
W małej salce z oszklonym sufitem podano nam kawę, a gdy już piliśmy — wszedł gospodarz. Pozdrowiwszy nas, usiadł i zaczął palić. Bardzo zręcznie zaczął wypytywać o mnie, a dowiedziawszy się, że jestem Polakiem, powiedział:
— Słyszałem o Lechistanie, gdzie wszyscy ludzie mogą swobodnie wyznawać swoją wiarę i gdzie muzułmanie od wieków mają równe z wszystkimi obywatelami prawa.
— Skąd Sidi wie o moim kraju? — zapytałem gospodarza.
— Trzy razy byłem w Mekce jako „hadż“, — odpowiedział, — jednego razu spotkałem muzułmańskiego „taleba“[1], który był mułłą w Lechistanie. On mi opowiadał o twoim kraju, Sidi, i o jego losach.
Miałem długą rozmowę z Arabem, opowiadając mu o tem, że nasze ciężkie losy porozbiorowe już minęły na zawsze, że idziemy dawną drogą samodzielności państwowej i że nic się nie zmieniło w naszem poszanowaniu praw i religijnych przekonań innych ludów.
Podczas tej rozmowy spostrzegłem, że mój przewodnik nie spuszczał oka z okna, wychodzącego na podwórze, a jakieś mroczne ognie zapalały mu się w źrenicach.
Spojrzałem w tamtę stronę. Na dziedzińcu, na parapecie marmurowej fontanny siedziała młoda, bardzo przystojna Żydówka, a przed nią stał Berber, czy Arab, zapatrzony w jej oczy. Mówili do siebie coś cichym głosem, a chwilami mężczyzna pochylał się nad nią, brał ją za rękę, a dziewczyna oczy wtedy mrużyła i twarz jej płonąć zaczęła.
Gospodarz tymczasem zaczął oprowadzać mnie po swojem mieszkaniu i pokazywać różne pamiątki, przywiezione przez niego z Mekki i Mediny, — hafto-
- ↑ Uczony.