Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

„A mąż?“... — przerwała mu ze smutkiem piękna kobieta.
„Mąż? — powtórzył młodzieniec — Rozwód... wreszcie ucieczka“...
Ona westchnęła, on umilkł, a ja miałem wrażenie, że brakło jeszcze czegoś w odpowiedzi poety.
Nie chciałem dalej słuchać, więc wstałem i, nie oglądając się, aby ich nie spłoszyć, odszedłem.
Wieczorem siedziałem w czytelni hotelowej i z pod oka obserwowałem zakochaną parę. Przyciśnięci do siebie siedzieli na kanapie i przeglądali jakieś ilustrowane pismo. Nagle ciszę rozdarł wściekły ryk samochodu. Jego ogniste oczy na chwilę mignęły w oknie i motor zatrzymał się przed hotelem.
Po chwili do czytelni wpadł olbrzymi, opasły jegomość w długim, płóciennym płaszczu i skórzanej czapce z dużym daszkiem, głęboko na czoło nasuniętym.
„No, naturalnie! — wrzasnął basowym głosem nowoprzybyły. — Jakże mogło być inaczej? Gdzie ona — tam i on. Wara, mazgaju jeden, od cudzych żon!“
Wykrzyknąwszy te słowa, otyły jegomość wywlókł bladego młodzieńca na środek pokoju, jednem uderzeniem pięści obalił go na podłogę i kopnął nogą, odpychając od siebie. Po dokonaniu „sądu doraźnego“ zwrócił się do drżącej, zdrętwiałej kobiety i z ironiczną rycerskością podał jej ramię, mówiąc:
„Madame, otrzymałem dziś nowe auto dla pani, przyjechałem niem właśnie. Moja mała, śliczna farfureczko! Chodź już, chodź!“...
Kobieta pokornie wsunęła rękę pod ramię męża i skierowała się ku wyjściu.
„Obejrzy się, czy nie obejrzy?“ — błysnęło mi pytanie.
Wyszła, nie obejrzawszy się...
„Zły znak!“ — pomyślałem i spojrzałem na poetę.
Autor „Sonetów morza“ siedział na podłodze, widocznie silnie poturbowany, a jeszcze bardziej przerażony, i płakał.