Strona:F. Antoni Ossendowski - Pod smaganiem samumu.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

mi wąski kurytarz, rodzaj głębokiej fosy murowanej, z widniejącemi na ścianach rzymskiemi napisami. Fosa prowadzi do małej, ciemnej celi z otworem w sklepieniu. Gdym wszedł do celi, ujrzałem w kącie kupę starej, zgniłej słomy, a ostra woń, typowa dla klatek dzikich zwierząt, uderzyła mnie.
— Co się tu mieściło za Rzymian? — zapytałem, z góry przewidując to, co usłyszę.
— Była to klatka dzikich zwierząt! — odpowiedział robotnik. — Przez ten otwór karmiono lwy i pantery, a tą fosą drapieżniki wychodziły na arenę.
Może wydać się to dziwnem, lecz ja czułem wyraźnie ostry zapach zwierząt, chociaż wiedziałem, że ta słoma pewno zaledwie od dwóch lat leży tu, w kącie, i że w ciągu stuleci wszelkie zapachy musiały zniknąć bez śladu, a jednak — jednak, czułem obecność i woń zwierząt.
Mówiono mi później, że zwiedzający tę klatkę jakiś angielski pisarz miał podobno to samo wrażenie.
Wyszedłem z celi i fosą, którą przed wiekami sunął trwożnie i bacznie się oglądając, grzywiasty lew, olśniony słońcem i ogłuszony wrzaskiem tłumu, lub czołgała się gotowa do skoku pantera, — powróciłem na arenę. Spojrzałem przed siebie. Na drugim końcu areny, naprzeciwko celi lwów, ujrzałem kaplicę. Przez zakratowane drzwi połyskiwała lampka nad katolickim ołtarzem, na froncie odczytałem łaciński napis, mówiący, że tu zostali rozszarpani przez dzikie zwierzęta święci Rewokat, Satur i Saturnin, oraz święta Perpetua i św. Felicata...
A więc mimowoli dowiedziałem się, za kogo się modlono i czego oczekiwano w śmiertelnym lęku tam, w bazylice chrześcijańskiej!
Śladami lwa doszedłem przez arenę cyrku rzymskiego do odpowiedzi na te pytania...
Powróciłem do Tunisu.
Doprowadziwszy do porządku swoje notatki i posiliwszy się, wyszedłem znowu za miasto.