Robiąc potoczyste, malownicze gesty i od czasu do czasu gładząc długą brodę, Arab mówił swobodnie, barwnie i wyraziście.
— Ten „ameddah“ ma na imię Sidi Harazem el Hadżi, pochodzi z Marokka, kraju marabutów i uali. Marokko dlatego nazywają tu „progiem nieba“ — objaśnił mój tłumacz i zaczął powtarzać słowa starego Araba.
Robiłem sobie notatki, a w domu opracowałem je, dopełniając i poprawiając.[1]
„Jeżeli chcecie błogosławieństwa Allaha dla swoich spraw domowych, — mówił starzec, — nie marzcie o wielkiej podróży do Mekki, bo nie każdy może ją odbyć, lecz zwróćcie się do kubby tego świętego, który urodził się w waszem mieście! Zapomnieliście o nim, myślicie że jest cudzoziemcem, że przyszedł z Mahrebu. Jest nim Sidi Mammar-Ben-Slimann. Pochodził on z rodu Abu-Bekra, przezwanego „świadkiem.“ Ten tytuł dał mu sam Prorok Mohammet, ponieważ Abu-Bekr widział na własne oczy cud, czyli „miradż,“ gdy Prorok w nocy wstąpił do nieba, aby stanąć przed obliczem Allaha i od Niego otrzymać wskazówki, zapisane w świętej księdze. Sidi Mammar prawie całe swoje życie spędził w samotności na pustyni, a gdy powrócił, zamieszkał w krainie szczepu Beni Amer. Miał dwóch synów i słynął z mądrości i dobroci, co pociągało do jego wsi tysiące ludzi, przychodzących po poradę i pomoc. Umarł pięć wieków temu. Siłę swoją cudowną przejawił dopiero po śmierci, wtedy, gdy Turcy oblegali siedzibę Beni-Amer. Wódz turecki rozkazał, aby nazajutrz kilka miasteczek tego szczepu zostało zburzonych i spalonych. Gdy mieszkańcy dowiedzieli się o rozkazie surowego wodza, poszli do grobowca Sidi Mammara i prosili o obronę. Tej samej nocy, nagle z hałasem otwarły się drzwi grobowca, a z niego zaczął dąć tak silny wiatr, że namiot
- ↑ Zapisane tu legendy znalazłem też częściowo u pana C. Trumelet, „l’Algerie legendaire“. Alger, 1892.