O godzinie piątej rano, dnia 22-go października, wyruszyłem z Algieru na południe. Było jeszcze ciemno i zimno.
Umieściłem w samochodzie małą walizkę podróżną, tę samą, która już objechała kawał świata i widziała Chiny, Japonję, Hawaje, Sajgon, wyspy południowego Pacyfiku i Amerykę Północną, a w której grzebały ciągle szukające i nigdy nic u prawdziwego podróżnika nie znajdujące ręce urzędników komory celnej czterech kontynentów i wszystkich poważnych i niepoważnych państw. Karabin Winchester kal. 44, kodak i lornetka Zeiss’a stanowiły resztę bagażu, który w razie potrzeby z łatwością mógłbym sam nieść.
Ruszyliśmy w drogę. Pierwszym dużym etapem powinna była być oaza Bu-Saada.
Samochód mknął, mijając mniejsze i większe osady i wsie berberyjskie, gdzie do tubylczej ludności wpłynął element żydowski, oddawna naturalizowany i od muzułman z trudem odróżniany, chyba, że zdradzą go czarne „beretta“[1] i kędzierzawe, krucze loczki na skroniach; wtargnęli tu też przybysze i władcy z Europy. Od północy ciągną się pola uprawne z jęczmieniem, pszenicą i prosem, sady owocowe i gaje oliwne, winnice, plantacje tytoniu, dalej — na południu, gdzie sięgają odnogi wysokich płaskowyżów i przechodzą w stepy — stada owiec i kóz, dalej — pod
- ↑ Beretta — czarna mycka, noszona na głowie przez Żydów.