krągły „cyrk“, leżący śród nagich gór. Nad tą kotliną grubą płachtą wisiały białe, niby z grubych nici tkane chmury, czy mgła poranna; powoli unosiły się lekkie warstwy płachty, znikały i odsłaniały horyzont, aż pokazały to, co ukrywały na dnie kotliny.
Tam biegła rzeka, czerniły się nieduże zarośla tamaryndowe i błyskały białemi ścianami domki osad. Pędzą ku nam i mijają nas w biegu naszej maszyny, rozmyte przez wody wiosenne, góry kredowe i piasczyste, karawany wielbłądów, idących z południa, z Sahary, z worami, pełnemi daktyli, tego „zboża i złota“ pustyni.
Droga zbiega coraz niżej.
Osada Tablat, rzeka Isser, płynąca kilku łożyskami, a utworzona przez połączenie uedów[1] El Had i Zarnat, gaje oliwne i figowe, schludne, a noszące wszystkie ślady wpływów europejskich, berberyjskie domki o starannie oszklonych oknach i strzechach, krytych glinianemi dachówkami, duży las cedrowy, gdzie ogarnia nas i upaja powietrze, przesycone żywicą, a przypominające mimowoli mroczne sale pałaców i meczetów, gdzie stare belki i deski pułapów, przez wieki sączą nieśmiertelną woń cedrowej smoły — wszystko to miga przed memi oczami wówczas, kiedy auto mknie jak szalone, rycząc i wrzeszcząc na krętych wirażach i rozpędzając owce i wielbłądy, w popłochu zbiegające do wąwozów lub wdrapujące się na zbocza gór.
Nagle coś zrywa mnie z mego miejsca, rzucam się do szofera i krzyczę:
— Stać! Stać!
Zatrzymał się gwałtownie, aż maszyna jęknęła.
— Co się stało? — pyta zdziwiony i zaniepokojony szofer.
— Tam... tam... — odpowiadam, patrząc na dużą polanę górską, widną jak na dłoni przez wierzchołki cedrów.
- ↑ Ued — rzeka.