Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/110

Ta strona została przepisana.

Kaczki rano i wieczór przelatują z żerowisk na zarośnięte po brzegach jeziora, gdzie mogą pływać bezpiecznie i w okolicznych haszczach „mościć“ wygodne gniazda dla przyszłej swej młodzi.
Myśliwi strzelają do nadlatujących ptaków, które spadają, z rozpędu głośno uderzając o ziemię lub o zaróżowioną od zorzy wodę. Trzeba umieć strzelać i nie można oszczędzać ładownicy, a więc Poleszuk nie uznaje takiego polowania dla siebie. „Barskoje“ — ono, — pańskie, bo kosztowne. Bardziej lubi łowy z „krekuchą“, bo jest ono zbliżone do polowania z „wabikiem“, tylko kaczka, pochodząca od domowej matki i dzikiego ojca, zastępuje w niem poleski „babik“ lub „dudkę“ z kory. Krekucha czuje miłosne zapędy i słodkie ciągoty, widząc setki krążących wokół kaczorów, więc woła rozpaczliwym głosem, błagając niebo o oblubieńca. Znać w tem wołaniu nutę fałszywą; krekucha, córka lekkomyślnej kaczki podwórzowej zdradza się obcą domieszką w głosie.