Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Płyną coraz dalej i głębiej, docierają do „nietr“ i „zybunów“ błot Hryczyńskich, biją w piachy zapadłych „ostrowów“, mkną, jak powódź, przez zadziwione mateczniki puszczańskie i wdzierają się do mroku olosów najdalszych — światła w nic wnosząc.
Rozstępu ją się przed ich nawałą zwarte haszcze, chylą się i padają ściany czorotów i „wiszu“; jakieś ogniki, błyski, światełka, coraz częściej wślizgują się przez mętne szybki do chat, przez szczeliny bierwion — do kleci i gumna, prą niepowstrzymanie, zaglądając do najciemniejszych zakątków odryn i sennych dusz poleszuckich.
Zwycięski to pęd! Nie mogli go rozpętać ani dawni Waregowie i Grecy, ani Awarowie i Litwini, ani tatarscy chanowie, ani Ruś kijowsko-bizantyńska i nowogrodzko-fińska, ani nawet przemyślna w swych sposobach, a bezwględna niemiecka Rosja cesarska.
Bezsilne były te moce — gdyż do rdzenia obce ziemi poleskiej!
Lecz mknący od lat kilku zaledwie młody potok polski niesie w sobie ożywczą siłę, moc zmartwychwstania, a tę siłę i moc, choć długo się wzdrygał, — zwęszył już czujny Poleszuk i docenił.
Potok ten rozpływa się miljonami ożywczych strug, a wszystkie one uderzają w jedno najtajniejsze miejsce, gdzie pod siedmiu zamkami i siedmiu pieczęciami utajone — żywie nieśmiertelne echo.