Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/35

Ta strona została przepisana.

ukryte wśród mchów, traw i sita, a w pobliżu — przepaścista topiel trzęsawiska. Po nocach, po śnieżnej pokrywie, śmigają, szukając żeru, zające — północny bielaki nasz szarak pospolity. Za niemi, ni to cień złowieszczy, pęta się lis rudy, na załomach zaś i skrzyżowaniach tropów czai się gdzieniegdzie, coprawda bardzo rzadko — gronostaj, znacząc się na bieli śnieżnej czarnym końcem drgającego chciwie ogonka. W zaroślach łóz i w oczeretach odzywa się ponure wycie, zapalają się i gasną gorące ogniki. To „lampy“ wilcze — płonące ich ślepia, jakgdyby wici napadu rychłego i niespodziewanego.
Wraża to siła dla pasterzy poleskich — wróg to odwieczny!
Żadne uroczyszcze, żadna najbardziej zapadła tajnia w szuwarach lub w olosach, — żadna pustać, broniona przez bagna, nie ochroni zszerszeniałej, łaciastej krowy przed zuchwałym drapieżcą.
Wszystko wywęszy; wszędzie się prześlizgnie; wszędzie coś urwie.
Toteż w życiu Poleszuka wojna z wilkiem stanowi nieodzowny jego kanon. Tępi drapieżnego rabusia, jak może i jak umie, szczególnie zaś, gdy pierwsze mrozy wytkną już drogi twarde do niedostępnych gniazd wilczych po matecznikach bagiennych.
Puszczają tedy „pał“. Ogniem nawiedzają wilcze lęgi, w łozach ukryte, zatajone w szuwarach, w sitowiach i wiszach, szczeciną ciemną okrywających biel ustyni i rdzawiska bagnistych zapaści. Po nocach niby rozwiewne płachty — krwawe i złote, niby szkar-