Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/65

Ta strona została przepisana.

„Pohosty“ — cmentarze zarastają przez ten czas chwastami i wysoką trawą; nikt ich nie odwiedza w „stradnym“ okresie, nikt nie przynosi ofiarnych ręczników i nie zawiesza na wysokich, prawie czarnych, szybko butwiejących krzyżach bezimiennych. Pochylone w różne strony sterczą one, niby jakieś dziwnie smętne drzewa — majaki, wieńcząc beznadziejnie nagim gajem faliste wydmy, gdzie jedyną ozdobę stanowi jakaś samotna sosna, — krzywa, garbata, zawsze pokraczna, a nieraz dziuplasta i barcią obciążona. W tymże czasie niezwykle wybujałe trawy, trzciny i zarośle walczą z wodą stojącą i płynącą leniwie. Grzybienie, czermień, grążele, sita, lobelje i powoje zarzucają na zwierciadła i strugi wody płachty zielone, usiłując połączyć brzegi, zatamować bieg powolnej strugi, wchłonąć w siebie jej leniwe fale, unieruchomić i pogrzebać pod swoim kobiercem szmaragdowym. Drzewa po borach i czarnolesiu rozrastają się szybko i potężnie, a ich pobratymcy — dęby, sosny i brzozy, co uczepiły się korzeniami torfowej gleby na moczarach, rosną również szybko, nieświadome, iż dążą do samobójstwa. Przebiwszy bowiem powłokę prze-