Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/83

Ta strona została przepisana.

W borze, w puszczy lub w „olosie“, przeciętym zbutwiałym „wakatem“, wszystko przemawia doń głosem siwej przeszłości, gdy nad krajem tym panowały wszechwładnie Swarog, Jariło i Mara.
Daleki, tajemniczy poryk, poderwany przez echo i mknący od sosny do sosny, od świerka do kudłatej wierzby, od olchy do jarzębiny, w „której pokutuje dusza dziewki zagubionej“, — to pokrzyk biesa, co wychynął z dalekiego mszarnika; głośny plusk w zarośniętem sitowiem i łozą jeziorze — wydaje blado-sine ramię płynącej rusałki — wodzianicy; pokraczny pień, majaczący nad błotem, to — nie pień, tylko — wilkołak lub inne widmo niesamowite, bo leśny człowiek słyszy już wyraźnie jego szept złowróżbny i postrzega grożący błysk jarzących się złowieszczych ślepi.
Tyle strachów i dziwów w tej niesamowitej puszczy!
Nie powstrzymują one jednak Poleszuka. Smagany batem głodu i zrozumiałą żądzą zdobyczy, nieświadomy szerzonego zniszczenia, ślizga się krętemi ścieżkami w labiryncie kniei, zagląda do najgłębszych tajni leśnych, zapada się w topieliskach — i brnie coraz dalej, baczny na wszystko, ostrym wzrokiem przeszywając zbity gąszcz wiszarny, gdzie najniklejszy szczegół nie ujdzie jego uwagi i na zawsze zostanie w pamięci, jak szczelina w korze starego dębu.