Kędyindziej zaraz go wytropił w mateczniku chytry Poleszuk. Zwiedział on się dokładnie, że na siedzibę i lęgi obrały sobie niedźwiedzie lasy i haszcze na wschód od Hryczyńskich błot, wzdłuż Łani, Naczy, Moroczy, — poznał ich wszystkie przechody.
Nie rusza ich jednak Poleszuk i nie niepokoi. Śledzi zato każdy ich krok; wie, kiedy dobierają się bure kosmacze do barci, kiedy zalegają w malinnikach, a kiedy znów kradną mu jego owies...
Wie o wszystkiem i czeka, aż przyjdzie zima. Wtedy odsprzeda on barłóg „achotnikom“, „panom“, a sam pójdzie w „huczki“ — na naganiacza lub osacznika; gdy zaś zwierz wymknie się myśliwym, będzie się śmiał w kułak i drwił zjadliwie, przyprawiając w gronie sąsiadów swe opowiadania ohydnemi wyzwiskami — zgniłemi, jak woda ślepych, nieruchomych kałuż bagiennych. Taki on zawsze.
Biorąc wszystko, co się tylko mogłoby nadać do użytku, Poleszuk, uzbrojony w siekierę, kij i strzelbę, „za ruska“ doszczętnie niemal wytępił zwierzęta swoich puszcz, i łąk okrytych „niecieczą“, i bagnistych „olosów“ — używał sobie dowoli.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/89
Ta strona została przepisana.