gwizd ostatecznie płoszą osaczone drapieżniki. Nic już nie widząc i nie słysząc, o niczem poza ucieczką nie myśląc, jak szalone, wypadają z gąszczu i mkną naoślep, wyciągając prężne ciała i olbrzymiemi susami sadząc przez wywroty i kępy wysokich traw.
Padają strzały... padają wilki, wijąc się w ostatnich drgawkach lub, usiadłszy po postrzale, kłapią kłami, grożąc ludziom bezsilną wściekłością ślepi.
Ryś, zwarty w jeden zwał mięśni, węszy, słucha i nie drgnie.
Widzi on zruszonego z barłogu niedźwiedzia, który, sapiąc i mrucząc gniewnie, toczy się, niby czarny głaz, uchodząc wprost przed siebie, aby tylko być najdalej od hałaśliwej „ściany“ wypierających go z kniei „huczków“.
Wybiegłszy na „linję“, pada kosmacz, przeszyty straszliwą kulą sztucera, albo chybiony rwie przed siebie i daje nura do zbawczych haszcz, tocząc się coraz dalej, aż się zaszyje do takiego uroczyszcza, gdzie sam bies — „dziadźko — lesowik“ drogi nie znajdzie, bo dojrzeć ją potrafi jedynie strach śmiertelny!
Ale „huczki“ wiedzą, że ryś był w miocie, że nie wyszedł poza nagonkę i że nie widziano go jeszcze na duchcie, więc, łomocąc kijami i obuchami po świerkach i olchach, wdzierają się do ostatniej ściany gąszczu, gdzie zaczaił się centkowany kot.
Jeżeli zaległa tam stara samica, — dopuści ona ludzi na pięć kroków do swej skrytki, a, spostrzegłszy wmig najwęższą bodaj lukę, jednym skokiem wywinie się z gęstwiny, śmignie plamistem widmem pomiędzy tupocącemi bezładnie nogami wylękłych naganiaczy i wymknie się z matni, aby już nigdy nie dostać się do niej.
Koty zaś i pstrokata, jasnoskóra młódź nie wytrzymają długo i stracą władzę nad sobą.
Prawie z pod bijących o ziemię kijów raptownie wypadają z krzaków i, robiąc rozpaczliwe skoki, usiłują jednym pędem przesadzić złowieszczy ducht.
Drapieżny, straszliwy wróg zwierza i ptactwa — ryś nie jest wcale wytrzymały na ranę. Gruby śrut tedy lub jedna chociażby loftka, gdy utkwią w jego pięknem, zwinnem ciele, wstrzymują go w biegu. Staje się on wtedy łatwą zdobyczą człowieka, pięknem, najpiękniejszem trofeum myśliwca, a winien ten szczęściarz pamiętać, iż ubił geparda europejskiego — wielkiego kota naszych szerokości geograficznych, najprzebieglejszego drapieżnika polskiej kniei.
Gdyby Poleszuk mógł samodzielnie i bezkarnie polować na swej ziemi, — oddawna, jak tropiciel syberyjski lub traper-kanadyjczyk,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/92
Ta strona została przepisana.