niezależne Maroko, lecz i tam sułtanowi w rządzeniu pomagają Francuzi; bez rady i zezwolenia ich władca nie może uczynić żadnego poważnego kroku.
Jurek, wyszedłszy z łodzi i idąc z ojcem przez miasto, z ciekawością się rozglądał na wszystkie strony.
W mieście, rozbudowanem w ostatnich latach przez francuskie władze, bardzo mało pozostało z dawnej arabskiej siedziby. Przeważnie wielopiętrowe, nowoczesne domy, zajęte przez europejskie biura handlowe i okrętowe lub wspaniałe sklepy i urzędy, były piękne, lecz dla Jurka, który znał dobrze Francję, — nieciekawe.
Zato oczy mu się paliły do tłumu.
Co chwila spotykał poważnych, zamyślonych Arabów w białych, granatowych lub brunatnych, rozwiewnych burnusach, w białych zawojach na głowach.
Pan Waniewski rozpoznawał wśród nich mieszkańców różnych dzielnic Maroka.
— Patrz, Jureczku! — mówił do synka. — Ten wysoki, wiotki, prawie czarny Arab w brunatnym burnusie i z twarzą, osłoniętą białą płachtą, zdaleka musiał tu zapewne przybyć. Jest to mieszkaniec północnych oaz pustyni Sahary. Niezawodnie przyjechał tu na czele karawany wielbłądów, dostarczając kup-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.