a więc zmuszone są zasłaniać ją „czarczafem“...
Doszli wreszcie do arabskiej dzielnicy i zagłębili się w labiryncie wąskich, pod ostrym kątem załamujących się uliczek, zatłoczonych, dusznych i zgiełkliwych.
Panował tu półmrok.
Nad uliczkami mieszkańcy urządzili namiot z dziurawych mat i kawałków tkanin o przeróżnych barwach.
Po bokach uliczek, pozbawionych chodników, lepiły się jeden przy drugim sklepiki arabskie, żydowskie, hinduskie i syryjskie.
Handlarze, wrzeszcząc z całej siły, zachwalali swoje towary: jedwabie, dywany, obuwie, wyroby safjanowe, starą broń, siodła, perfumy, daktyle i inne owoce.
Poważny Hindus o twarzy bronzowej i oczach niezwykle przenikliwych dzwonił w mały gong i pokazywał rozłożone na ladzie i w szafkach srebrne bransoletki i kolje arabskie, ciężkie kolczyki, przywiezione z głębi Sahary, i klejnoty, pochodzące z Indji.
Tuż obok rzeźnik potrząsał nad głowami przechodniów kawałami tłustego mięsa przed chwilą dopiero zarżniętego barana i przysięgał, że było to najbardziej utuczone zwierzę, widziane kiedykolwiek w Maroku.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.