Ulicami mknęły samochody lub sunęły wozy, ciągnione przez małe, senne woły.
Od portu dobiegały basowe lub jękliwe poryki syren okrętowych, brzęk i łoskot parowych kranów, gwar tłumu tragarzy i turkot wózków, toczących się po długiem molo, przy którem stały parowce, przypływające z Europy lub odpływające do Ameryki.
Pożegnawszy oficerów statku, pan Waniewski z synkiem pojechali do willi, gdzie mieściło się biuro inżyniera.
— Musimy dziś dobrze wypocząć, bo jutro pojedziemy razem do tartaku — mówił pan Bolesław. — Mamy przed sobą około dwustu kilometrów w stronę granicy liberyjskiej. Marna to, męcząca droga!
W willi, gdzie mieszkał inżynier, wszystko zajmowało i zaciekawiało Jurka. Kucharz — murzyn Dodo, taki również czarny lokaj — Herkules, stale roześmiana praczka Ini i chłopak-ogrodnik Bas — ucieszyli się z przyjazdu swego „mussu“, jak nazywali pana Waniewskiego.
Herkules, olbrzymi, barczysty murzyn Guru, oprowadzał Jurka po całym domu i ogrodzie, bez przerwy opowiadając i co chwila wybuchając wesołym, beztroskim śmiechem.
Lokaj pokazał chłopakowi skóry zabitych lwów, lampartów, hijen i antylop, czaszki sło-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.