— Na kauczukowem drzewie zanocowało sobie stadko papug... Widzisz kilka czerwonych iskierek? Ptaki patrzą jednem okiem, bo drugie pozostaje w cieniu... Tam na szczycie suchego „karite“ płonie też czerwony ognik, ale znacznie większy... zapewne, jest to drapieżny ptak: białoogoniasty orzeł, czy może, sęp... Patrz! Patrz! Na konarze baobabu zapaliły się dwa zielone punkciki... Jakiś czworonożny drapieżnik skrada się do zwęszonej przezeń zdobyczy...
— Jakiż to drapieżnik? — pytał szeptem Jurek.
— Musi to być plamista mangusta... lub czarna w białe centki cyweta... — odpowiedział pan Waniewski.
— Nie, mussu! — zaprzeczył murzyn. — Być to serval, duży, dziki kot pręgowany... skradać się do antylop, które zaczaiły się w zaroślach bambusowych... Serwal skakać na grzbiet... gryźć... a potem — jeść, dużo jeść!...
Około północy zdarzył się wypadek. Pękła opona.
Póki inżynier z murzynem zdejmowali koło i pompowali powietrze do nowej kiszki, Jurek chodził po drodze i przyglądał się jej z ciekawością, wiedząc już, że została zbudowana przez termity.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.