Wkrótce spostrzegł połyskujące w kurzu zielone iskierki.
Pomyślał, że są to jakieś barwne kamyczki, świecące w promieniach latarni.
Schylił się i już wyciągnął rękę, by je wygrzebać z piasku, gdy nagle ze wstrętem cofnął ją i wydał lekki okrzyk przerażenia.
Zobaczył dużego, szarego pająka.
Jakgdyby pancerz okrywał jego opasłe ciało, a długie, grube nogi grzebały w kurzu i co chwila posuwały zdobycz ku puszczy.
Jurek domyślił się, że bandyta nocny poluje na termity, wychodzące na powierzchnię, zbudowanego przez nie sklepienia, lub na inne owady.
Chłopak zbliżył się do ojca i opowiedział mu o pająku.
Inżynier kiwnął głową i rzekł:
— Tysiące ich o zmroku wychodzi na drogi i żeruje. Są to pająki-kraby, biegające bokiem, a tak twarde, że trudno je zabić. Będziesz, mój mały, znajdywać je na ścianach naszego domu, a nawet w łóżku, jeżeli służba niedokładnie podwinie siatkę pod materac... Na szczęście, nie napadają na ludzi, a są nawet ich sojusznikami...
— Te wstrętne pająki?! — zawołał Jurek.
— Tępią one komary, gryzące bąki, a nawet jadowite jaszczurki — objaśnił ojciec.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.