Jurek obejrzał zdobycz uważnie. Żmija posiadała szarą barwę, była gruba, jak ręka chłopaka w przegubie, i długa na trzy czwarte metra.
Podczas następnych swoich wypraw, Jurek kilkakrotnie miał spotkania z „wiperami“, lecz płazy nigdy nie atakowały go i kryły się w stosach kamieni lub pod gnijącemi kłodami.
Herkules, skradając się bez szelestu, podprowadzał chłopaka do drzemiących w cieniu drzew antylop — małych i rudych, tak zwanych — antylop-świń, z powodu wydawanego przez nie chrząkania, a nawet wielkich, jak nasze krowy, „kob“. Pokazywał mu też pasiaste antylopy o niezmiernie ostrych, jak szydła, rogach i śmiałe, wojownicze, „sing-singi“ o rogach, podobnych do świdrów.
Pewnego dnia, już przed wieczorem, przedzierali się przez bambusowe zarośla tuż nad brzegiem rzeki.
Zdaleka już posłyszeli plusk wody i głośne pomruki.
Murzyn położył się na ziemi i, nic nie mówiąc, znakami zmusił Jurka, aby uczynił to samo.
Długo tak pełzli, ostrożnie rozsuwając badyle bambusów, aż wytknęli z nich głowy i ujrzeli przed sobą brzeg powolnie płynącej, mętnej rzeki.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.