— Tamta strona — to już Liberja, wolny kraj czarnych ludzi... — szepnął murzyn, lecz po chwili syknął i położył palec na ustach, oczami wskazując na rzekę.
Jurek spojrzał i ledwie się powstrzymał od głośnego okrzyku.
Ujrzał bowiem przed sobą piękny i niezmiernie rzadki obraz.
Z prawie czarnej toni wynurzały się ogromne łby hipopotamów. Wybałuszone, jakgdyby u olbrzymich żab, oczy wpatrywały się podejrzliwie w haszcze nadbrzeżne, małe uszki poruszały im się niespokojnie. Zwierzęta co chwila roztwierały paszcze z potwornemi kłami, głośno i chrapliwie wciągając powietrze.
Na brzegu, opuściwszy pysk do wody, stał ciemno-szary byk z grubemi, rozłożystemi rogami i pił. Ogonem bił się po biodrach, strasząc dokuczliwe bąki. O kilkanaście kroków dalej, stojąc w rzece po kolana, kąpała się para słoni. Zlewały sobie grzbiety wodą, wyrzucaną z trąb, i bez przerwy wachlowały się szerokiemi uszami, czujnie nasłuchując i od czasu do czasu wydając basowe mruczenie.
Po kąpieli wgramoliły się na grząski brzeg i nagle podniosły trąby i nastawiły uszy. Jakieś zwierzę wyskoczyło z wysokiej trawy i z pluskiem pogrążyło się w wodzie.
Jurek poznał krokodyla.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Przygody Jurka w Afryce.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.