nieznacznie myśli, potrzebne „pour embellir ce chateau forestier“[1]. Naszczebiotawszy się dosyta — powróciła niebawem do swojej Warszawy.
Małżonek znowu „dusie“ w obieg puścił i nowych z żydami targów dobijał. Z puszczy park stworzył, rozplanował, ostrzygł stare graby, wiązy i świerki, sadzawkę wykopał i kamieniem pięknie obramował, altan trzy wybudował, a nawet na rozstajach ścieżek „posągi nagie ku zgrozie i postrachowi prostactwa wystawił“.
W lecie Tyszkiewiczowa przyfrunęła na skrzydłach miłości a za nią — cała procesja. Kawalerowie i damy, włóczykije i łuszczybochenki rodzime i cudzoziemskie, madrygaliści, śpiewacy i nawet wielki czarodziej — Cagliostro, co to twierdził, że żyje już tysiąc lat, zawdzięczając to potędze swego cudownego „panaceum“. Nierad był temu najazdowi Tyszkiewicz, lecz zalotna i przymilna pani udobruchała go rychło i ugłaskała. Przez jedno lato coś cztery tysiące bezmała gości przewinęło się przez nowy pałac, a wraz z bocianami, z wyraju odlatującemi, odleciała też i dama rokoko na czele rozbawionej hałastry. Któryś z cudzoziemskich gości napomknął dziedzicowi, że pałac ujdzie od biedy, lecz cała osada sprawia „djablo smętne wrażenie“. Zawinął się więc Tyszkiewicz i ze świsłockiego folwarku jął tworzyć „bardzo przyjemne miejsce“. Murować zaczął nowe domy, obelisk ze złotą kulą u szczytu postawił i trzy bramy — przyciężkie, masywne i brzydkie, aby każdy trakt przez nie prowadził. Lecz niewiadomo, czy tak ozdobioną Świsłocz ujrzała kiedyś pani Tyszkiewiczowa, gdyż małżonek jej zmarł wkrótce, a dobra swoje bratu — jenerałowi Tadeuszowi zapisał z nakazem, aby gimnazjum obszerne zbudował, czego sam już — choć pragnął — uczynić nie zdążył.
- ↑ by upiększyć ten leśny pałac