rujne walczyły o krowy i o klępy, żądne zapłodnienia. Inne też biegły tam tropy, tnąc zwarty gąszcz puszczy. Przebijały je stada jeleni, danieli, sarn, dzików i śmigłych koni zdziczałych. W zimie, gdy śnieg okrywał kępy mszyste i porośl drobną, trawiastą, obok tych śladów, racicą i kopytem wybitych, plątały się inne, ledwie dostrzegalne, kluczące, a nieodstępne. To wilcze zgraje głodne, to krwi chciwy ryś, to żbik nigdy niesyty skradały się tym samym grządem, węsząc zdobycz upragnioną. Częstotliwy tupot racic, krótki jęk i głuche rzężenie, parskanie drapieżne i pomruk groźny — tę przyziemną mowę puszczy — wchłaniał w siebie pogwar bezlistnych konarów i łap świerkowych, a lasowik z głębi ciemnych moczarów odzywał się chichotem przeciągłym: a—ha—haj!
Całkiem odmienne nieraz głosy wdzierały się nagle do ostępów mrocznych. Okrzyki bojowe, słowa komendy, przekleństwa, nawoływania, charczenie konających, ciężkie ciosy toporów, poświst strzał, brzęk żelaza o żelazo, łomot młotów o pancerze i o tarcze dębowe, miedzią okute — takie to brzmiały tu głosy. Wojna... Któż to i o co walczył tam z nieznanym wrogiem? Któż zwyciężał w głębi puszczy, a któż znów pozostawał na pobojowisku? Jakie tam ze sobą ścierały się ludy? Jakie zawołania, znaki, hasła mieli wodzowie tych walczących wojowników, po których nie pozostało ani śladów, ani wspominków nawet? O tem nie wiedział nikt aż do chwili, gdy wraz z nauką Zbawiciela dotarła do dorzecza Wisły, Niemna, Dźwiny i Prypeci boska sztuka pisania. Doszła ona tu jednak dopiero wtedy, gdy ogień i żelazo wdarły się już w zieloną pierś puszczy, tam i sam wypaliły szerokie halizny, wyrąbały drogi, które przecięły dawne pobojowiska i ruiny osiedli, gdzie kości najeźdźców i obrońców w proch się już zamieniły, na przyciesiach zaś grodzisk, stojących niegdyś w otoku wysokich palisad, na „ganach“ wzgórz piasczystych wybujały sosny wiekowe, wyniosłe i krzepkie dęby szczeliniaste, ze starości siwe, omszałe i spękane.
Długo, przez wieki całe broniła puszcza ludy, w niej i poza nią ukryte, a czyniła to tak skutecznie, że nie dotknęły ich niszczące powodzie wędrówek narodów i szaleńcze najazdy koczowników. Nawet wyprawy wojowniczych Mongołów w w. XIII-ym nie stały się tak straszną dla ziemicy tej klęską, jaka spadła na nieosłonioną Ruś Kijowską, na księstwa Jarosławskie, Kijowskie i Rostowskie.
W sercu puszcz istnieli Prusowie, Jadźwingowie, Litwini, Drewlanie, Dulębowie, Pomorzanie, Weletowie, Obodryci; poza jej zaś opiekuńczym wałem, od północy, wschodu i zachodu osłonięci knieją,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.