najsilniejszy byk o wieńcu skrwawionym i sam broczący krwią po walce zaciekłej, więc czekają spokojnie, pokorne wobec woli losu. I oto, gdy w lasach tam i sam opadać już zaczną żółte i czerwone liście osik, pewnego dnia przed świtem rozlegnie się głuchy, chrapliwy poryk samców. Jest to sygnał turnieju, wyzwanie, rzucone innym bykom w okolicy. Niedługo już czekać, aż poranny powiew przyniesie głośne westchnienia walczących jeleni, szczęk zderzających się rogów i głuchy tupot racic, brużdżących ziemię, znużoną rodzeniem, tęskniącą do długiego uśpienia. Niebawem kończy się to rykowisko i rogowanie wściekłe, ale, zanim umilkną odgłosy walk namiętnych, — niejeden padnie strzał, a niezawsze z broni legalnego myśliwca, bo i kłusownik przebiegły, prawowity prawnuk dawnych strzelców i osoczników królewskich, — tych wszystkich Fedków Buraczyków, Janków Borsuków, Pietrków Harkabusów, Iwanków Sokołów, Hawryłków Zielczuków, Wasylów Sopichów i Jurków Lisowskich, od których się roi w „Ordynacjach puszcz królewskich“, — podciąga tu też i kluczy tropem rysim, aby coś urwać, ustrzelić, a niezawodnie i skrycie, dając folgę niezmożonej kłusowniczej pokusie.
Gdy zaś przyjdzie zima — śniegi wysokie przysypią puszczę, przytłoczą, ubielą, po krawędziach, kujawach i po bielach nagromadzą wydm, co pod smaganiem wiatru mroźnego kurzą się zgrzytliwie i wymachują rozwianemi grzywami. Na sosnowych i świerkowych łapach osiadają ciężkie czapy śnieżne, chyląc je ku dołowi, ponad który w walce zaciętej wybiły swe wierzchowiny wysoko i dumnie. Do półpionów grzęzną w zaspach świerczki i osiki podszytu; ciemne graby, dęby i olchy czernią się, jak grube kreski węglowe na białem tle zaśnieżonej puszczy. Puszysta sadź otula igiełkami cienkie gałęzie leszczyny i klonów. Białe brzozy, niby widma płaczek nieutulonych, majaczą tam i sam — smętne i, zda się, zrozpaczone. Nad oparzeliskami z olch czarnych i osik zwisają sople lodowe, niby łzy, zamarłe nagle. Cisza panuje dokoła. Zrzadka tylko druczy jakiś ptaszek w gąszczu świerkowym lub ciurka dzięcioł pracowity... Bezszmernie kica na zapadających się w śniegu skokach zając, słuchami poruszając spokojnie i trzeszcze wyłupiając bezmyślnie. Nagle daje słupka, zamiera, a po chwili zaczaja się pod zawałem. Przez haszcze z grondu dębowego wędrują dziki na nowe leża, dmuchając gniewnie. Prowadzi je maciora sadlista, za nią wycinki cięte, paciuki zakłopotane i warchlaki śmigliwe. Na końcu odyniec się przybłąkał i wali czarnym szlakiem, chrząkając i jeżąc pióra, cały w osmolu, zły, że go razporaz odpędzają wycinki za-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.