strądem rzecznym, ryby jak dawniej chwytają kłonią, na niewód i więcierze.
Nie porzucili również Kurpiki ulubionego, historycznego bursztyniarstwa. Ot, zrzadka, jakgdyby dla zabawy, w chwilach wolnych od orki i lasowania, biją próby w ziemi i stylami wygrzebują z torfu złote i czerwone bursztyny — dziewczynom na podarek lub żydkom — za tabakę. Minęły jednak bezpowrotnie te czasy, gdy całe „osmany“ — partje kurpiowskie drążyły ziemię, a gdy pod stylem „beknął“ bursztynowy kamień gruntowy, zakładały „wądół“ — kopalnię, odprowadzały korytami „ciekięć“ rdzawą i wydobywały świecące „okrągło“ — blankiery i fernece, białawe knochy, płomyki, śluzy i szumy — jedne jasne i żółte, inne znów czerwone z pasemkami „chmurek“ w rdzeniu. W miastach i mieścinach kurpiowskich pracowały liczne bursztyniarnie, skąd wychodziły piękne sznury paciorków, różańce, cygarniczki, zapinki, guzy, klamry a teraz w paru tylko miasteczkach — ledwie zipią małe warsztaciki, pracujące przygodnie, obtaczają kawałki „złota północy“, znalezione przy kopaniu studni, przy karczowaniu pni lub na zdziarze, gdzie woda wyrzuca nieraz przezroczyste „cacko“ hożym, zalotnym dziewczętom na radość. Gdzież te czasy bujne, gdy całe „familje“ walczyły o bogatą „chlappę“ — o gniazdo najprzedniejszych bursztynów?! Przepadły i one bezpowrotnie w głuchej bezedni minionych wieków.
W ich otchłani pogrążyły się również sławne czasy łowieckie, gdy w puszczy Zielonej przebijały sobie grządy tury, żubry i łosie, gdy pod staremi wywrotami kosmacze do snu się zimowego układały, a po bielach wyły „robaki“, wilczyska, świecące ślepiami, niby ogniki błędne nad topielą bagienną. Minęły wraz z wielkim myśliwcem — królem Stefanem, no, a potem to już Kurpik ze swej długiej flinty na własną rękę wystrzelał jelenie, dziki i sarny; wystrzelałby zapewne wszystko, co nosi nęcącą nazwę zwierzyny, gdyby nie władze... Przycisnęły one łowca odwiecznego i na kłusownika go przerobiły, co strzela rzadko,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.