Teren puszczy Augustowskiej należy do pojezierza mazurskiego i jego falista powierzchnia spada stopniowo w kierunku Niemna, bez gwałtownych skoków przechodząc w nizinę nadnarwiańską. Okrywający tę część Polski lodowiec zapisał tu całe karty swoich dziejów i losów. Głazy granitowe, rozrzucone po puszczy i na polach, ukryte w podszyciu leśnem i w wysokich trawach, świadczą o tem, że zostały przywleczone z północy i porzucone przez topniejący lodowiec. Moreny końcowe i denne nagromadziły tu wzgórza żwirowe, nawarstwienia piasków, zwały glin, a nadmiar wody, wytworzonej ze znikającego pod wpływem słońca lodowego pancerza, dał początek malowniczym jeziorom i bagniskom. Na piaskach rozrosły się potężne bory sosnowe, lecz, dochodząc do gleb gliniastych, mieszają się już ze świerkami, aż te iglaste pobratymcy wyprą je doszczętnie i zapanują wszechwładnie zwartemi szeregami, pozbawione wszelakiego podszytu, bo zmarniał w nierozświetlonym nigdy mroku. W nizinach błotnistych rozsiadły się olchy, a gdzie nieco suszej — strzelają już ponad nie brzozy, jesiony, dęby, osiki, a gdy się znajdzie odrobina piasku, to znowu — świerki i sosny.
Sosnowe bory wyrastają na kobiercu z mchów, borówek, czernic i wrzosów, tworząc prawdziwy raj dla czarnopiórych bardów puszczy — głuszców. W tych właśnie miejscowościach znane są najlepsze tokowiska, a na wiosnę ciągną ku nim kłusownicy, bo nie mogą w domu usiedzieć, gdy przed świtem ucho ich pochwyci kłochtanie i miłosną pieśń wspaniałego koguta. W cieniu kniei świerkowej wśród mchów kwitną i mnożą się szczawik zajęczy, konwalijki, błękitne przylaszczki, białe i żółte zawilce, czarna jagoda, piękne dzwonki i paprocie, lubujące się w dusznym cieniu leśnym. Na suchych piaskach i żwirowych pagórkach tkwią bory sosnowe niemal na nagiej, jałowej ziemi, ledwie-ledwie przykrytej wrzosami, siwemi porostami, mchem bladym, macierzanką i ostrzycą. Nikt oprócz leśnika nie spostrzega, jak prawdziwie zacięta walka wre tam pomiędzy drobnemi wrzosami, a wysokopiennym borem sosnowym! Wrzos otula glebę i zatrzymuje na sobie spadające ziarna sosen, a te, co wypierają wszakże z ziemi młodą poroślą, głuszy zawzięcie. Stare drzewa ze smutkiem patrzą i kiwają głowami, widząc, że na marne idzie ich siew, że nie doczekają się potomstwa, a gdy padną od ciosu pioruna lub pod tchnieniem śmierci, która po wiekach je odnajdzie — na ich wywrotach nie wybuja już nowe pokolenie. O to się troskają sosny strzeliste, nie wiedząc, że człowiek przejrzał podstępną wrzosów robotę i już na pomoc borom podąża.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.