przetrzebionej, a nawet bezleśne od Rudawki do Dorguńskiej i od przecięcia kolei aż do ujścia. Jakżeż piękną i nigdy niezapomnianą podróż będzie miał kajakowiec z Warszawy, Płocka, Krakowa a nawet z Gdańska! — Ileż pełnych uroku widoków, czarownych wrażeń i spostrzeżeń! Przed świtem ujrzeć tu można idące na wodopój sarny, dziki i wilki, w haszczach mignie mu wieniec jeleni lub śmignie żółta kita lisa, z krzykiem i łopotem zrywać się będą stadka kaczek, cietrzewi i głuszców; kuliki i czajki zabawią go swym chybotliwym i zygzakowatym lotem, a z ciemnej toni rzek i jezior wędką wyciągnąć można sielawy, certy, na bystrzu zaś Czarnej Hańczy — pstrągi nawet i pstrągo-łososie, co to z morza przez Niemen tu zapływają. Nietrudno tu o inne jeszcze widowisko, drażniące i podniecające. Tam orzeł spadł na czaplę lub żórawia, tu jastrząb upolował cyrankę, tam znów — kania chyża lub rarog duży krąży nad gniazdem kuropatw lub lęgiem zajęczym. Mazurzy — rybacy i oracze pokażą i żartobliwie opowiedzą o ptactwie mnogiem, co tu śpiewa, dzwoni, kwili, turka i kokcieli. Bargieł, jak „bartnik po pniu mknie i robaki nosem ostrym grzebie“’, czajki, które „w zwierza i w człowieka z góry, drąc się „biją“; chróściele, czyże, czeczotki „lotu wieszczego“, drapieżne sokołki — drzemliki i dzierzby, „goniące ptaka nie prędkością, lecz trwałością lotu“, drozd, co „prezentuje w sobie głos człowieczy żywy“, dzięcioły, dudki, których „zapach smuci“, dzwońce, dzierlatki, gołębie, turkawki,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.