wieźli aż 4 miljony metrów sześciennych drzewa surowego lub przerobionego na zbudowanych naprędce tartakach, ale i wypalili ją, sięgając do najdalszych mateczników, a gdy odeszli, to niby sprzymierzeńcy niemieccy — szkodniki — kornik świerkowy i ćma sówka chojnówka zabiły świerki i sosny na obszarze 4300 hektarów. Na terenach, wytrzebionych przez Niemców, podniosły już wprawdzie korony młode sosny, świerki i brzozy, ale ucierpiały znacznie od obfitych śniegów. Przed paru laty pod brzemieniem ciężkich czap śnieżnych pochyliły się cienkie ich strzały, powyginały i poskręcały i stoją teraz jak te kaleki pokraczne, jak te garbusy, w pałąk zgięte, a nawet jako leżanina i posusz śniegołomu. W innem znów miejscu przemknął snadź wicher szalony i nagromadził zwały i zasieki burzołomów, które, niby potworne ośmiornice, ciągną na wsze strony macki — korzenie. Dzikie to są mateczniki, to też jeleń, kozioł sarni i odyniec błąkają się tu swobodnie, niepłoszone nawet przez człowieka, chyba że zakradnie się tu kłusownik z osady puszczańskiej albo wilk wytknie swoją „latarnię“ z gąszczu podszytu. Tutaj mają swe gniazda i tokowiska cietrzewie i głuszce, piszczą tu jarząbki.
Połyskują tam i sam złote gwiazdki arniki, gdyż tu właśnie przebiega jej południowa granica. Różne zioła lecznicze wyzierają z próchnicy i mchów; niektóre z nich zbrodniczym służą celom, jako trucizna, inne — zwalczają choroby i jad płaskogłowej żmiji. Naogół zaś ludek puszczański żyje długo i nikt się nie dziwi, gdy jakaś starucha lub siwobrody dziad do stu i więcej leci dociągnie. Są i tacy, co usną na zawsze dopiero w 120-tym roku życia. Smutek ogarnia na wieść, że już naprawdę odeszli. Biło z nich bowiem źródło klechd przedziwnych i coraz bardziej zapominanych gadek o dziejach i ludziach listopadowych i styczniowych, gdy to rozlegały się pierwsze odgłosy młotów kowalskich, wykuwających niezawisłość Polski. Pamiętać o tem nadal będą tylko sosny, świerki i dęby wiekowe, ale te milczące kolumny i konary gaworzą nieznaną człowiekowi mową.
Leśniczowie chronią puszczę i jednocześnie zabierają jej bogactwa bezmierne. Wre tu walka z ogniem, pędrakiem, sówką i kornikiem, odbywa się zalesienie wyrąbanych i spalonych rewirów, przekładają się nowe drogi, wykonywa się racjonalny wyrąb lasu, jego wywóz z puszczy, obróbka, planuje się gospodarstwo rybne, dla którego znaleziono idealne tereny, z zapewnionym rynkiem w Białymstoku i Grodnie. Niedarmo przecież mówi się o Suwalszczyźnie „piaski, laski i karaski“. Leśniczowie i gajowi mają tu pracy powyżej głowy, bo przecież na ich odpowiedzialności leży bezpieczeństwo lasu
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.