lazków i wielkiej wojny wytępił niemal doszczętnie dawny strój ludowy i wszędzie zapanowała tandeta fabryczna, miejska. Wraz ze strojem znikły prawie zupełnie dawne litewskie i białoruskie przesądy i dalekie echa wierzeń pogańskich. Litwini zapomnieli o swem naczelnem bóstwie — Perkunasie gromodzierżącym, nie obawiają się już spotkania z duchem puszczy — Puszkajtisem, śmieją się z dawnych guseł, gdy to wierzono, że jego sługi Barszluki, Markopety i Kobalisy goniły, zwodziły i na moczary zamaniały samotnych wędrowców; rąbią dęby i nie przypominają sobie nawet o tem, że strzeże ich siwowłosy Kruch; dziewuchy zaś, śmiejąc się i przekomarzając z chłopakami, nie widzą, że z gąszczu leszczyn, gdzie biorą orzechy, przygląda im się podstępna Lasdona, a pod kapeluszem grzyba — borowika czai się bożek mchu — Silinicz, cały zielony, jak kobierzec mszarników... Ech! Zapomnieli o tem wszystkiem Litwini od dnia, w którym na szczycie Wiszniu — Kałmas padł zmożony starością Baublis — dąb tysiącletni. Może tak się też stało, że zwalił się on na Krucha i na śmierć go przygniótł swem cielskiem dziuplastem?
Mazurzy, nad jeziorami siedząc, nie chcą już słuchać o tem, co w w. XVII-ym prawił niejaki pan Haut, że „o topielcu wiedzieć trzeba, który zwykł w rzekach panować y szkody w ludziach czynić y bydła różne topić, że jego natura pochodzi z białejgłowy brzemiennej, gdy utonie“. Teraz, gdy taka białogłowa utonie, sąsiadki biegną czemprędzej na posterunek policji, pod jej komendą szukają topielicy i żadnej już nie boją się zmory, ani „dziada borowego“, ani Boruty, ani też żadnego innego czarta, sibieli podlaskiej i mamuny, gdyż większe mają strachy — straż graniczną — na przemytników i rabusiów leśnych, gajowych i leśniczych — na kłusowników. Ha! Białorusini nawet, pobratymcy Poleszuków bagiennych, zęby szczerzą, gdy ktoś prawić im zaczyna poważnie o „lisowykach, wodzianicach, latawicach, didkach, złydniach i „innej sile nieczystej“. Wyginęły one wszystkie pod toporami drwali, w sieciach rybaków, pod kołami pociągów i samochodów, ba — nawet w powietrzu zmełły je na pył śmigi samolotów, krążących dzień w dzień nad puszczą!...
Łowiectwo, a raczej kłusownictwo kwitnie, bo jak to było za czasów królewskich, tak i teraz uskarżają się na to leśniczowie. Taki myśliwiec strzela rzadko, bo to i drogo, i niepewnie i huku bez miary, ale zato zastawia sidła, wnyki, potrzaski, żelaza... jest zaś tego tyle, ile rodzajów zwierząt i ptaków w puszczy, a o czem obszernie opowiedział współczesnym i potomnym imć pan Mateusz Cygański.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.