żajów secus czyniącym, póki młodzież drzewa do swego nie przyjdzie wzrostu i perfekcji, a po upłynionych lat dwudziestu mają od plenum jus suum rederi, co presentim cavemus lege.“ Takie to zaczątki ochrony lasów w dawnej Rzeczypospolitej ustalał sam król.
Całe wsie, położone nad jeziorami, kanałem augustowskim i rzekami Hańczą, Nettą i Biebrzą trudnią się starodawnem „orylstwem“. Oryl — to nasz flis, ale taki, co nietylko „wodzi“ tratwy, ale i ten, co niedawno jeszcze zwał się „księciem wodnym“, jak to w słowniku swoim z r. 1846 wspomina Wiktor Kozłowski. Umieją oni wiązać i klecić tratwy, a każdy kloc, krąglak, deska i drąg mają w mowie orylskiej osobną nazwę. Ciekawe to widowisko, gdy gospodarz całej „kolei“ tratw śledzi ruch czółna retmana, który „na bystrzu szuka wody“ dla przechodu, znacząc kierunek wtykanemi w dno prętami. Uśmiecha się wtedy stary oryl i mruczy do „fryców“:
— Retman nasz ryje koła biegane!
A potem płyną tratwy setki kilometrów, z kanału do jeziora, z jeziora do rzeki, z niej do innej i tak hen — do szaro-żółtej mierzei, pod Gdańsk! Czeladź przy rudlach i przy artfulach, starszyzna, jak żórawie czujne, tkwi w środku „kolei“ i wszystko ogarnia siwemi oczami — wart nadmierny, zatory i zawały, nieład w układzie tratwy i pokrzykuje rozgłośnie i przeciągle:
— Wara! Niedaj! Odwróć na bakier!
Powoli płyną, aż znikną w niebieskiej lub złotej mgiełce oddalenia.
Kłusownicy mają też nielada pracę, bo po wojnie i niemieckich karabinach niełatwo wytropić teraz jelenia, sarnę i dzika, a na wiosnę ubić głuszca lub cietrzewia na tokowisku. Na 600 hektarach swego obwodu posłyszy, zwęszy, wyczuje kłusownika gajowy baczny i śmiały. Nie zna on strachu. Niedarmo werbuje ich władza z inwalidów, co w niejednej już bitwie wąchali prochu. Z takimi niesporo zadzierać kłusownikom. Najzuchwalsi tylko ważą się na walkę z gajowymi, a bywają one krwawe, gdy to puszcza zaczaja się nagle, milknie, a potem szepce zgrzytem igliwia i szmerem liści:
— Czy to powróciły czasy Jagiełłowe, kiedy Litwin, Polak i Białorus wypierali z ostępów naszych Jadźwingów przebiegłych?
W innem miejscu — w czarnolesiu rajgrodzkiem, w nadleśnictwie Pomorskiem, nad Łęgiem, Rospudą i Gołką przez haszcze i bajory przekrada się od litewskiej lub niemieckiej granicy przemytnik z towarem nieclonym, a czasem zgoła zakazanym, jak kokaina lub podobna „biała trucizna“. Tam inni znów ludzie — ofiarni, uczciwi i mężni stoją na przesmykach, broniąc interesów Polski.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.