Strona:F. Antoni Ossendowski - Puszcze polskie.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

To — straż graniczna, wierny Cerber o tysiącu przenikliwych, bystrych źrenic. Zając tam nie prześmignie, ptak nie przeleci, no, a człek... powędruje do więzienia, lub, nie usłuchawszy rozkazu: „Stój!“ — polegnie bezsławnie. Opowiadają o tem sosny świerkom, te — grabom i olchom, aż do dębów dojdzie ponura wieść i do rozpękanych głazów, śpiących pod pokrywą z mchów i darniny. Opowiadają też o tem i ludzie z Podliszewa, Przestrzeli, Lipówek, Mieruć i Pieńczykówka, co to nad bagnem Kuwasy stoi na uboczu, ale mówią o tem pomiędzy sobą niechętnie i potajemnie.
Dawne te rzemiosła porzuca z roku na rok ludność puszczańska. Już nikt teraz — bodaj najsędziwsi nawet Mazurzy i Białorusini nie myślą o tem, aby „klejnę nakłodzić“, czyli znak swój wyciąć na sośninie na barć dzianej. To też oddawna już stare drzewa bartne na „strępy“ poszły, zbutwiały, a wichury obaliły je i połamały. Zato ułów napłodziło się po puszczy mnóstwo i — nie dziw, bo kwiaty tu hojnie sączą „miodową padź“, a nawet „snuż“ — dzikie pszczoły wyczyniają niespokojne iski, aby „stanąć“ na świerku dziuplastym, ulepiać więzę woskową i tworzyć miód. Nietrudno tu znęcić rój i tak oswoić pszczoły że o żądleniu zapominają na zawsze.
Nie tkwią już w kniei mielerze węglarskie, nie ciecze spod nich czarna struga kwaśnej wody i zwierz nie węszy zdala smolnego zaduchu. Ostatni potażnik ze szkoły Hanusowej przed półwiekiem już sprzedał swój miedziany „burdak“ — kocioł warzelniczy ży-