szą rybacy i marynarze. Wziął podaną mu szablę, spojrzał na nią pod światło i mruknął:
— Dobra!...
— Szabla dobra, nie wiem tylko, czy w dobre dostała się ręce! — szyderczym głosem powiedział właściciel szabli, już nie młody, poważny samuraj.
— Nie obawiaj się, waleczny Inne, nie uczynię ujmy tej szlachetnej stali! — odparł młodzieniec, stając w pozycji bojowej.
Jego przeciwnik zajrzał mu w groźne, pełne ognia oczy i nagle zmieszał się. Po chwili jednak podniósł szablę ostrzem do góry i rzekł:
— Przedstawiam ci się, szermierzu, jestem Konosuke Abiko! Wymień swoje imię, abym wiedział, kto padnie z mojej ręki.
— Znam ciebie, Abiko, i ciebie, Inne! Widziałem was przed rokiem w Kioto...
— Nie przypominamy sobie! — odezwali się samurajowie.
— Zbyt wielcy jesteście i znakomici, aby pamiętać moje nic nie znaczące oblicze, gdyż nie jestem Szogunem. Ale — pora zaczynać pojedynek! Imię moje Kasiwa-Tenna.
Rzekłszy to, przyciął. Samuraj odbił, lecz młodzieniec uczynił wężowy ruch swoją szablą i broń przeciwnika wyleciała w powietrze, głęboko zarywszy się ostrzem w piasek. Tenna przyłożył sztych do szyi samuraja i zawołał:
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.