Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

mknęły oświetlone wagony tramwaju, gdzie tłumy zalegały chodniki, ponieważ wszystkie sklepy były jeszcze otwarte. Na prawo i na lewo, tuż za domkami wznosiły się góry, połyskujące światełkami, gdyż tam, śród drzew stały wille i małe domki dzielnicy Sagijama.
Larsen minął kilka teatrzyków, w których już zapalono lampy, i wreszcie, kierując się linją tramwajową, wyszedł na obszerne pole. Na przeciwległym końcu świeciły małe domki o rozsuniętych, ruchomych ścianach. Pole było otoczone ze wszystkich stron wysokiemi drzewami, a śród nich połyskiwały elektrycznemi lampkami tonące w zieloności małe i duże wille. Larsen podszedł do policjanta i, wskazując na przeciwległy koniec pola, zapytał po angielsku, co się tam mieści.
Policjant długo namyślał się, lecz przypomniał sobie potrzebne słowa, wykute w szkole dla policji w Tokio.
— Wieś Hommoku... Piękny park... rybacy... stawy z lotosami i złotemi rybami... Very beautyful!
Larsen podziękował i poszedł przez pole.
Wkrótce był już w parku. Mrok ogarnął go ze wszystkich stron. Zdawało się, że czarne strugi ciemności wypływały z krzaków i gajów, zalewały bielejące, żwirem i muszlami wysypane ścieżki i podnosiły się szybko coraz