Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

i szmaragdowo-zielonemi bananami bawiła się, gdy była małem dzieckiem, później z książką przechadzała się ścieżkami, otoczonemi malowniczemi zwałami skał, pokrytych dziwacznemi kaktusami i karłowatemi cedrami; gdy była podlotkiem, tu, przy tym stawie, spotkała po raz pierwszy pięknego, porywającego Genzo Adaszi, słuchała jego barwnych opowieści o dalekich krajach Europy i Ameryki; tu poznała miłość, ten piękny, gorący kwiat serca...
Przed paru miesiącami tu żegnała Genzo Adaszi, który odpłynął na swoim statku gdzieś naokoło Afryki do Europy. Dziś otrzymała od niego depeszę:
„Jutro czekaj na mnie w Złotej Świątyni!“...
Cały dzień i całą noc czekała tego jutra! Godziny ciągnęły się niby stulecia, sen odbiegał od powiek, myśl była pochłonięta tylko „jutrem“.
Widziała ogorzałą na ciemny bronz suchą twarz marynarza, jego bystre, nawykłe do patrzenia w dal oczy i białe, połyskujące w zawsze wesołym uśmiechu zęby. Słyszała muzykę jego głosu, głębokiego, pełnego rzewności i zdrowej, figlarnej zaczepności. Czuła mocny uścisk jego silnej, drobnej dłoni... a jutro wciąż nie przychodziło! Nareszcie przyszło i oto siedzi musme na terasie, na „ich“ miejscu, gdzie spędzili tyle miłych, szczęśliwych, niezapomnianych chwil upojenia i promiennej wiary w piękną przyszłość.