więc nie mógł się wynająć jako „kacugi-ninbu“ do ładowania lub wyładowywania towarów. A głód tymczasem dokuczał staremu Jano. Nogi mu drżały od osłabienia, a w oczach wirować zaczynały zielone ogniki.
— Źle ze mną, tak źle, jak jeszcze nigdy nie było! — mruknął Jano i rzucił okiem na morze.
Nic! Nigdzie ani śladu dymów okrętowych.
Pokiwał stary głową ze smutkiem i, poprawiwszy pod pachą swój pakunek, zakulał w stronę miasta. Znał tam jedno miejsce, gdzie można było znaleźć coś do zjedzenia.
Była to piękna świątynia Suwa. W gaju, otaczającym ją, rosły cedry, i pod niemi staremu nieraz się udawało znaleźć orzechy; w trawie odbijały brunatnemi pędami czerwone boby, które zrywał i zjadał, a co najważniejsze, bonzowie świątyni szanowali zawsze grzecznego i rozumnego starca i częstowali go czasem ryżem z tartą, suszoną rybą, lub słodką „dajkon“.[1] Niebardzo lubił wyprawy tego rodzaju Fumio Jano, lecz głód pognał go tam.
Gdy się zbliżył do szerokich, o stu pięćdziesięciu stopniach schodów, prowadzących do zacienionej, uroczyście cichej, zawsze pustej świątyni, spostrzegł kilka barwnie przystrojonych musme, podnoszących się stopniami, i jakiegoś młodego Japończyka, w eleganckim europej-
- ↑ Długa biała rzodkiew.