skim stroju, fotografującego świątynię, schody i musme.
Fumio pozdrowił Japończyka słowem: „Gokigen-jo“ i zaczął się wspinać schodami, słysząc, jak brzęknął za nim zatrzask kodaka.
— Nie ma nic lepszego ode mnie, to niech sobie fotografuje Fumio Jano! — uśmiechnął się sam do siebie starzec.
Na terasie przed świątynią spotkał znajomego bonzę.
— Do was przyszedłem, sługo boży! — szepnął Jano. — Nie ma nigdzie pracy i — jestem głodny.
— Idź, stary Fumio, do gospody! Zaraz będzie wieczerza — zawołał bonza, klepiąc go po ramieniu.
Starzec już chciał odejść, gdy się zbliżył młody Japończyk z kodakiem i zaczął rozmowę z bonzą. Jano był ciekawy, więc pozostał. Młodzieniec rozpytywał bonzę o świątynię, a w jego mowie Jano dosłyszał obce brzmienie i parę błędów nawet.
Bonza poprowadził gościa do świątyni, a za nimi wszedł Jano.
Tu podszedł do ołtarza, klasnął w dłonie i szeptać zaczął:
— Miłościwe bóstwa! Dajcie zarobek i pożywienie staremu Fumio! Głodny jestem, bardzo głodny! Nie mogę nic wam ofiarować, bo
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.