nic nie mam, ale złożę ofiarę, gdy będę sam miał. Nie zapomnę! Spełnijcie moją prośbę. Spełnijcie, jeżeli nie dla mnie samego, to dla... niej!
Mówiąc to, dotknął ręką zawiniątka, zaciśniętego pod pachą.
Jano składał jeszcze pokłony, gdy bonza zawołał na niego:
— Jano, stary Jano! Chodź tu, chodź prędzej!
Starzec podszedł.
— Ten młody człowiek chce mieć dobrego przewodnika po Nagasaki — rzekł bonza. — Nikt chyba lepiej od ciebie nie zna naszego miasta. Może, podjąłbyś się oprowadzić sanwo po mieście? Sanwo ci za to zapłaci...
— O, naturalnie! Dziękuję! — ucieszył się Fumio Jano.
Obejrzawszy świątynię Suwa, nowi znajomi zaczęli zwiedzać miasto, lecz w pobliżu hotelu Ikkakuro Jano poczuł taki zawrót głowy, iż zmuszony był usiąść na słupku przy chodniku.
— Chory jesteś, starcze? — z trwogą w głosie zapytał młodzieniec.
— Nie, sanwo, jestem głodny! — odparł Jano z westchnieniem.
W parę minut potem siedział już przy stoliku naprzeciwko młodego człowieka, a elegancki lokaj hotelowy podawał mu ryż, pieczoną rybę, smażone ostrygi, dajkon z miodem i znowu ryż, ryż
Strona:F. Antoni Ossendowski - Szkarłatny kwiat kamelji.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.